Ile czasu zajmuje zrobienie kubka?
To jedno z najczęściej zadawanych pytań podczas odwiedzin w pracowni. Wiem, że nie wszyscy mają okazję przybyć do Wrocławia, dlatego będę sprawiedliwa i dla tych co nie mogą posłuchać- napiszę. 🙂
Historia naczynia zaczyna się w głowie. Kiełkuje niczym rzeżucha na wacie. Lubi być podlewana spacerami, gapieniem się w wodę, słuchaniem muzyki. Kolejny etap to dobór materiałów- myślę sobie o kolorach i co oferują szkliwa, które mam na półkach. Czasami ta moja rzeżucha w głowie jest wieloletnia, taki ewenement wśród rzeżuch, bo zanim dojdzie do realizacji pomysłu mija dużo czasu, z bardzo wielu powodów. Czasami technicznych, czasami z braku czasu i motywacji. Ale nie boksuję się z tym. Wszystko w swoim czasie. Na szczęście w mojej głowie wciąż zbyt wiele wizji.
No dobrze, ale przejdźmy do konkretów- czyli początku tworzenia. Większość naczyń, które tworzę powstaje na kole garncarskim, dlatego skupię się tutaj na opisie tego procesu. Dzień zero- to przygotowanie gliny, zrobienie kuleczek. Ich wielkość zależy od wielkości naczynia. Uwierz, że to niezła siłka. Trzeba się nawadniać i co chwilę ściągać kolejne warstwy ubrania. To miłe zimą, bo pracownia jest chłodna.
Dzień pierwszy, to modelowanie kubków. Kulki zaczynają przypominać kubki. Zazwyczaj jednego dnia robię około 30 sztuk. Wszystkie odkładam na półkę by wyschły. W idealnym świecie przychodzę kolejnego dnia i mogę rozpocząć okrawanie, czyli modelowanie spodów, tak by były gładkie i przyjemne dla oka. Niestety rzadko kiedy jest idealnie i kubki potrzebują nieco więcej czasu na wyschnięcie. Zasada jest taka, że im większe naczynie- tym dłużej schnie, bo więcej gliny, wiadomo. Nie warto zabierać się za mokre naczynia, bo może to narobić więcej szkody niż pożytku i z 30 naczyń, które wytoczyłam zostanie nieco mniej. Ale straty w tworzeniu ceramiki, to nie żadna nowość i rzadkość. Trzeba się z tym oswoić i zaakceptować.
Dzień trzeci to uszkowanie, czyli przyklejanie uszek do wymodelowanych form. Jest to czas na oglądanie seriali i cierpliwe powtarzanie- jeden za drugim, jeden za drugim. Zresztą tworzenie ceramiki to nauka cierpliwości i pokory. Wyciszenie i często bycie samą ze sobą w procesie i w pracowni. Bywa to kojące, można życie przemyśleć. Nie ma ucieczki. Może dlatego tyle spokoju we mnie. Polecam dla zabieganych dusz.
Dzień czwarty jest o malowaniu, choć to chyba złe słowo w moim przypadku. Kubki ozdabiam metodą sgraffito, czyli najpierw maluję je angobami, a później wzorki wyskrobuję specjalnymi narzędziami w glinie i angobie, tworząc szorstkie struktury, które są dodatkowym bodźcem dotykowym. Do tego etapu zawsze podchodzę optymistycznie i myślę sobie, że jeden dzień i będzie cała kolekcja zrobiona. Zabawna jestem w swojej naiwności, nabieram się za każdym razem i przy stole do „malowania” siedzę trzy-cztery dni. Później się zastawiam jak to? Kto ukradł mi ten czas? Moja naiwność chyba. 🙂 Później jest znowu czas na schnięcie. Kiedy kubki robią się coraz bardziej jasne, wiem, że mogę włożyć je do pieca na pierwszy wypał. Czeka je gorąca doba w piecu rozpalonym do 900 stopni C.
Z pieca wyciągam już nie surową glinę lecz biskwity. Wstępnie woda odparowała, kubki się nieco skurczyły- można szkliwić. Środki u mnie zazwyczaj są transparentne, tak żeby było widać urok gliny w kropeczki, ale też stopień zaparzenia napoju, jasne tło pięknie zaprezentuje czy zielona herbata jest odpowiednio zielono-żółta. 🙂 Szkliwienie jest mało spektakularne, ale bardzo ważne. Szkliwa są nieoczywiste. Jedne słuchają się bardziej, inne są bardzo kapryśne. Zupełnie jak z pieskami. Jedne oddadzą trochę wody i już dają inny efekt. Jedne trzeba nakładać pędzlem, inne polewać. Jedne za każdym razem wychodzą tak samo, a u drugich za każdym razem wychodzi co innego. Z tym ostatnim to może i sama sobie jestem winna, bo nie mogę nawiązać bliżej znajomości z wagą. Wkurza mnie strasznie i wolę bez niej wlewać i przelewać. Z okiem trzymam sztamę, więc na oko wszystko robię.
Jeszcze tego samego dnia zabieram naczynia na gorące wczasy- to ich ostatnia doba w piecu i będą gotowe na gorące herbatki, kawy i napary. Często pada pytanie czy piekarnik wystarczy. Niestety nie, szkliwa na których pracuję muszą być wypalane w temp. od 1800-1250 stopni C. Piekarnik tego nie uciągnie.
Przychodzi już czas na ostatni dzień- najbardziej ekscytujący, zobaczę owoc mojej pracy. Otwarcie pieca, czyli mamy już który dzień 7?8?10? To zależy od tego ile czasu zajęło mi malowanie i suszenie kubeczków. Czy zawsze jestem zadowolona? Muszę przyznać, że w większości tak, bo jestem dużą entuzjastką ceramiki i często nawet kiedy coś nie pójdzie po mojej myśli- jestem zadowolona z własnego biegu wydarzeń i lubię te zaskoczenia. Czasami odkładam kubek na półkę, bo coś mi w nim nie siedzi, a kiedy po kilku tygodniach spoglądam na niego jeszcze raz bez filtra oczekiwań zastanawiam się dlaczego właściwie się do niego przyczepiłam? 🙂 Ale tak jak wspomniałam wcześniej- ceramika uczy pokory i czasami dopiero na tym etapie okazuje się, że naczynie się do niczego nie nadaje, bo coś strzeli, pęknie uszko, szkliwo spłynie tak, że naczynie przyklei się do półki w piecu i żeby je uwolnić trzeba je po prostu stłuc. Takie żyćko.
Chyba nie udało mi się odpowiedzieć konkretnie na pytanie ile trwa zrobienie kubka, bo bywa różnie. Ale w przybliżeniu około 7-8 dni, w takim idealnym świecie, ale wszyscy wiemy, jak to bywa z ideałami. 😉